25.06.2010 - 25.06.2010

Spotkanie z Dominika Ożarowską

Początek: godz. 18.00

Nadbałtyckie Centrum Kultury oraz Korporacja Ha!art zapraszają na spotkanie z Dominiką Ożarowską, autorką powieści Nie uderzy żaden piorun.

Od wydawcy:
Siedemnastolatkowie z dobrego liceum, ich rodziny, szkoła, imprezy. Portret pokolenia postycznego, które niczego nie oczekuje, do niczego nie dąży. Manifestacyjnie długie rozmowy, z których nic nie wynika. Szczeniackość wymieszana z erudycją. Pusta krytyka wszystkiego, w oparciu o którą budowana jest wydrążona tożsamość. Poszukiwania ideowe, którą wiodą ku bezideowości. Skoro wszystko już jest, nie będzie żadnej zmiany, żadnej rewolucji, nie uderzy żaden piorun. Pierwsza polska powieść o pokoleniu urodzonym w III RP.

Dominika Ożarowska - (urodzona w 1991 r.) tegoroczna maturzystka, absolwentka Liceum Artystycznego w Krakowie. Fragmenty jej debiutanckiej powieści Nie uderzy żaden piorun zostały nagrodzone w konkursie prozatorskim TVP przez Janusza Andermana, Jakuba Żulczyka oraz Daniela Odiję, który poprowadzi spotkanie z autorką w Nadbałtyckim Centrum Kultury.

Fragment

Szykowały się łączone urodziny Anki i Cyryla. Wtedy, na jesieni. Zostały rozdane zaproszenia, na których Anka zamiast ulicy i numeru mieszkania podała nazwę galaktyki i układ planetarny.
Imprezy urodzinowe bywały bardzo nudne. Szło się na miejsce z prezentem, na miejscu spotykało się same znajome gęby, hermetyczne grono, żadnego przewiewu. To, co zawsze. Przez jakiś czas można się było cieszyć miłym towarzystwem, miłą atmosferą, odpocząć od codziennego brudu, liznąć wolności w pakiecie minimum. Ale około godziny trzeciej wszystkim zaczynało się odechciewać. Panował bezruch i cisza. Wtedy oglądało się zwykle jakiś film, trwało to przeważnie do rana. Czekało się uparcie na napisy końcowe, na świt, szukało się zmian za oknem. Powoli wszystko, co czarne, nabierało kolorów: od brudnego turkusu po błękit. Na niebie układały się jeden nad drugim grube pasy szarości: ten na górze był żółtawy, następny jakby różowy, ostatni fioletowy. Po pewnym czasie białe smużki światła zaczynały niepewnie wślizgiwać się do pokoju. Padały na pojedyncze przedmioty, znaczyły kontury nogawek spodni, splecionych nóg i nieruchomych dłoni. Potem obejmowały już całe ciała z twarzami, wszystkie ściany, podłogę i sufit. Film się kończył. Sprzątano. Rozchodzono się niedługo po wschodzie słońca.
Oczywiście nie byli zbyt grzeczni. Normalne było zamiłowanie do umiarkowanej obsceniczności, które wchodzi dzieciom w krew jeszcze w szkole podstawowej. I lekceważenie wobec przestróg rodziców, lekarzy i wuefistek. Nie troszczyli się o to, co z ich ciałami i głowami się stanie w przyszłości, bo ta przyszłość jakby nie należała do nich, bardziej do matek i ojców, także tych przyszłych, których w sobie nosili i których chcieli uśmiercić nadużywając alkoholu, ale bez przesady, stosując narkotyki, ale te najmiększe, paląc papierosy, ale tylko nawykowo. Usiłując się w ofercie last minute zakonserwować w formie dziecka.

Nie wspominając o tym, że zdrowie psuli sobie także na krótkich dystansach:  nie zakładali czapek, gubili rękawiczki, kupowali buty nieadekwatne do niskiej temperatury. Szaliki narzucali na ramiona niedbale, luźno, a płaszczy nie zapinali do końca, żeby wiatr mógł ziębić ich nagie szyje, a kwaśny deszcz padać na dekolty. Odżywiali się rakotwórczymi zupkami instant, produktami mrożonymi, farbowanymi napojami. Wlewali w siebie mocną, czarną kawę. Czasem zamiast jednej tabletki na gardło połykali trzy. Potem się pocili i nie mogli sikać, ale zawroty głowy mieli przednie.

A Kuka? Kuka jadła wifony średnio trzy razy w tygodniu.  Z chorób się nie leczyła, ignorowała też groźby optyków i ortopedów. Paliła lucky striki, dwa dziennie, w towarzystwie do dwunastu, trawę sporadycznie, jak częstował ją Kornel, tak dla psychicznej higieny, a alkohol piła tylko na specjalne okazje, i tylko, żeby się upić.  

Spotkanie współfinansowane ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.