31.10.2009 - 31.10.2009

VII Pomorskie Zaduszki Artystyczne

Projekt ten jest wspomnieniem o ludziach, którzy odeszli od nas w ciągu ostatniego roku, a którzy przyczynili się do rozwoju kultury pomorskiej i na stałe pozostaną w pamięci naszego regionu. Ważną częścią „Pomorskich Zaduszek Artystycznych” będzie edycja pamiątkowego wydawnictwa z biogramami zmarłych, znanych Gdańszczan.

W tym roku wspominac będziemy:

1.bp Andrzej Śliwiński

 

Nad ranem 9 września 2009 zmarł w Elblągu pierwszy biskup ordynariusz elbląski w latach 1992–2003, w ostatnich latach biskup senior. Urodził się 6 stycznia 1939 w Werblini k. Pucka. W dzieciństwie marzył mu się boks, ostatecznie na szczęście wybrał naukę w Małym Seminarium Duchownym Leoninum w Wejherowie (gdzie spotkał późniejszego ordynariusza pelplińskiego Jana Bernarda Szlagę), maturę musiał jednak zdawać w szkole świeckiej (w 1957 r.). Była nią słynna gdańska „Topolówka”. Po studiach w pelplińskim Collegium Marianum i wykładach tamże, po probostwie w Wygodzie, doktoracie na KUL-u, został mianowany w 1986 r. biskupem pomocniczym w Pelplinie. Przyjął proroczą dewizę „Illum oportet crescere” tj. „Trzeba aby On wzrastał”, bowiem wzrastaniu Chrystusa poświęcił całą swoją posługę. Najpierw jako wikariusz generalny diecezji pelplińskiej z siedzibą w Gdyni i duszpasterz Wybrzeża, potem jako ordynariusz nowo utworzonej diecezji elbląskiej. Teolog i religioznawca był bardzo energicznym biskupem budowniczym i duszpasterzem różnych grup wiernych, takich jak ludzie morza, rolnicy, naukowcy i naturalnie sportowcy. Zawiązywał domy i stowarzyszenia formacyjne, w tym w obwodzie kaliningradzkim, wspierał elbląskie uczelnie wyższe, od seminarium poczynając. Żegnający go prof. Józef Borzyszkowski mówił: „Był nadzieją i wsparciem w chwilach trudnych”. Sam nie był wolny od chwil trudnych, które cieniem coraz głębszym kładły się na jego zdrowiu, aż wreszcie przecięły nić żywota. – Żegnamy nie tylko pierwszego biskupa elbląskiego, ale też syna kaszubskiej ziemi – mówił w pożegnaniu abp Edmund Piszcz. – Cieszę się, że delegacja z rodzinnej parafii biskupa przywiozła garść ziemi z Kaszub, by nie zabrakło jej podczas pochówku. I aby symbolicznie do niej powrócił.

 

2.red. Grzegorz Rybiński

 

Urodzony 10 września 1940 w Aleksandrowie Kujawskim, z wykształcenia był historykiem; w 1965 roku ukończył studia na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Dojrzałe życie poświęcił dziennikarstwu. Pracował kolejno w bydgoskich „Profilach”, toruńskich „Nowościach”, a w 1969 roku przybył do Gdańska, gdzie podjął pracę w „Wieczorze”, a następnie w „Głosie Wybrzeża”. Mało znany jest epizod jego dziennikarskiej kariery po wybuchu stanu wojennego. Nie chcąc pracować w politycznym brukowcu, zaciągnął się na statek jako zwykły marynarz. Już w pierwszym rejsie przesłał z Amsterdamu do paryskiej „Kultury” własną relację z wydarzeń w Gdańsku. W rejsach powrotnych przemycał do kraju zakazaną literaturę, zwłaszcza książki historyczne, które zawsze go pasjonowały. W 1989 r. mógł oddać się swojej pasji już jako redaktor naczelny w jednym z pierwszych prywatnych wydawnictw. Do dziennikarstwa powrócił w 1990, gdy powstała pierwsza na wybrzeżu prywatna „Gazeta Gdańska”. Tam spotkał Adama Kinaszewskiego. Kiedy sprywatyzowany został w 1991 r. „Dziennik Bałtycki”, objął w nim funkcję sekretarza redakcji, a następnie zastępcy redaktora naczelnego, którą pełnił do 1998 r. W ostatnich latach życia poświęcił się medycynie zwanej niekonwencjonalną. Zainicjował i redagował miesięcznik „Vilcacora. Żyjmy Dłużej”. Z Romanem Warszewskim wybrał się do Peru na spotkanie z polskim misjonarzem o. Edmundem Szeligą. Plonem była książka „Vilcacora leczy raka”. Samodzielnie przygotował monumentalną księgę „Sopocki tenis w latach 1897–1997. Zapiski stuletniej przeszłości”, albowiem był miłośnikiem tego sportu, zwłaszcza w ukochanym mieście. Będąc w głębi duszy człowiekiem żywiołów, z natury stał się żeglarzem i alpinistą; pisywał także o nich z sercem i znawstwem. Choć sam tak potrafił, Grześ był przede wszystkim redaktorem, zawsze życzliwym wobec autorów, zwłaszcza początkujących. Kto przejmie po Bekwarku lutnię? Od 8 września br. opuszczona.

 


3.Renata Gleinert – muzyk

 

Odchodziła jakby skręcała na ubocze. Tam, gdzie zawsze czuła się najlepiej, choć jej miejsca były na salonach. Kompetencja i życzliwość predestynowały ją do roli pedagoga. Nie mogła tego nie zauważyć. Ukończyła studia w gdańskiej Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w klasie fortepianu Lucjana Galona. W 1962 roku podjęła pracę korepetytorki w Państwowej Operze i Filharmonii Bałtyckiej. Współpracowała także z Chórem Akademii Medycznej i Wyższą Szkołą Muzyczną w Gdańsku. W latach 1973–1976 była kierownikiem muzycznym zespołu estradowego naszej floty Flotylla. Przez długie lata pracowała w Wojskowym Liceum Muzycznym w Gdańsku. Nade wszystko jednak była współzałożycielką sławnego Gdańskiego Studia Piosenki, powstałego w Rudym Kocie (1964). Pani Renata, pianistka, ma w dorobku ponad dwieście piosenek; wśród nich wiele poświęconych tematyce morskiej, kaszubskiej i religijnej, m.in. „Wrzosy”, jeden z największych przebojów Dany Lerskiej (1939–2006), „Żal mi ptaków”, „Ludzie morza”. Pani Renata to także znana popularyzatorka muzyki i kompozytorka utworów kaszubskich, w tym muzyki do przepięknej kolędy do słów Jana Rompskiego „Świat przed Tobą kląkł” i

 

Z żłóbka swą rączką błogosławi
i roczi do se swiat,
chtëren mù w klãczkach ùpôdł całi
i z Niegò bierze chwat.

 

Pani Profesor nade wszystko jednak nauczyła śpiewać ponad półtorej setki osób, a są wśród nich takie sławy, jak Irena Jarocka, Stefan Zach czy Marian Zacharewicz, bas operetkowy Wojciech Ziarnik i baryton operowy Dominik Sierzputowski; niepowtarzalnie czarny głos czyli Grażyna Łobaszewska albo kontratenor Mariusz Klimek, który też u niej zaczynał prawdziwą edukację muzyczną. Z okazji 40-lecia pracy twórczej, w 2004 r. Renata Gleinert otrzymała nagrodę prezydenta Gdańska w dziedzinie kultury, a od rodaków Kaszubów medal księcia Mściwoja II. Zmarła 19 lutego 2009 po ciężkiej chorobie. Płakały wrzosy, płakały ptaki, choć ich nie uczyła śpiewać…

 

4.Lucjan Bokiniec – filmowiec

 

W niedzielę 30 sierpnia odszedł od nas Lucek Bokiniec, jeden z założycieli i dwudziestoletni prezes gdańskiego Dyskusyjnego Klubu Filmowego Żak im. Zbyszka Cybulskiego orazpomysłodawca i pierwszy dyrektor Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdańsku.

Właśnie Lucek, bo choć prezes, doktor i dyrektor, tak wszyscy o nim mówili, serdecznie, ciepło, ze szczyptą humoru, którą też zawsze odpłacał. Urodził się w 1935 r. w Turośni Kościelnej. Gdzie to? A na Podlasiu, na południowy zachód od Białegostoku, chociaż jego rodzina miała prawdopodobnie związek z pobliską wsią gminną Bokiny; taka więc zbiedniała szlachta. Ale za to – szlachta duchowa! Do Gdańska przybył jesienią 1953 r. w komfortowej sytuacji. Celujące świadectwo dojrzałości pozwalało mu wstąpić bez egzaminu na dowolnie wybrany kierunek. Upatrzył sobie wydział łączności w Politechnice Gdańskiej. Został jego absolwentem elektronikiem i wykładowcą jako kierownik Zakładu Nowych Technik Nauczania PG, a to dzięki doktoratowi z nauk humanistycznych (Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu). Powszechnie lubiany i znany – z adoracji X Muzy, z dowcipu, z pamięci którą imponował, z balów filmowych w Żaku; jednym imponował, innych wprawiał w kompleksy… Ot, taki sobie chłopak z nadnarwiańskich bagien, znad jeziora Rozgnój, acz z samego serca obecnego parku krajobrazowego, b. dóbr Zygmunta hr. Krasińskiego, „którego matka Maryanna Urszula z książąt Radziwiłłów, nabyła je od Wiktora Staniszewskiego w r. 1805, wraz z dobrami Śliwno, w cesarstwie położonemi. Po śmierci matki swej, 12 kwietnia 1822 r. odziedziczył Bokiny w spadku Zygmunt Stanisław (biografowie nazywają go pospolicie Zygmunt Napoleon) hr. Krasiński”. Inny arystokrata filmu, Henio Tronowicz, kwestuje w „Dzienniku Bałtyckim” na tablicę pamiątkową Luckowi…

5.Henryk Mądrawski – malarz

 

Henryk Mądrawski (ur. 16 kwietnia 1933 w Osusznicy koło Chojnic, zm. 18 lutego 2009 w Gdańsku) - polski malarz, grafik. Studiował w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Gdańsku (obecnie: Akademia Sztuk Pięknych w Gdańsku) w latach 1959 - 1965; początkowo pod kierunkiem prof. Piotra Potworowskiego, później prof. Stanisława Borysowskiego. Początki (rok 1958 i następne) to wyraźna zależność od mistrzów: Kacha Ostrowskiego i innych. Małe formaty, brudne kolory. Nie była to ówczesna filozofia, a warunki tworzenia. Socjalistyczna zgrzebność. Farba na przydział, płótno na przydział, papier jak cię mogę. Obrzydliwość socrealizmu pchnęła artystów w ramiona abstrakcjonizmu, choć nie każdy dobrze się w nim czuł. Na przykład Mądrawski. Ciągnęło go ku realizmowi, prześwietlonemu (i zdeformowanemu) przez kolor. Widać, jak chce wyskoczyć w czysty kolor i odpowiedni gabaryt. Gdy wreszcie mógł popuścić wodze kolorystycznej fantazji - wtedy stał się Mądrawski.

6.Konrad Łapin – radiowiec, pisarz

  

Odszedł na wieczny spoczynek po znojnym życiu Konrad Łapin (znany też pod pseudonimem Jacek Kasprowy), miał 94 lata. Najwyraziściej zapisał się w pamięci jako radiowiec; z redakcją kulturalno-literacko-rozrywkową Radia Gdańsk związany od 1956 r. Był jednak człowiekiem wielu talentów. Urodził się 26 stycznia 1915 roku w Moskwie; pięć lat później rodzina osiedliła się w Kownie. Tutaj młody Konrad ukończył gimnazjum polskie im. Adama Mickiewicza i polonistykę na Uniwersytecie Witolda Wielkiego. Tam też zamieszczał pierwsze publikacje literackie. Pod koniec 1939 roku osiedlił się w Wilnie, gdzie podjął pracę i poznał swoją późniejszą żonę Halinę. Wileńskie lata (1939–1945) zapisał w książce wspomnień „Kraina Ostrobramskiej Pani”, wydanej w Gdańsku w 1999 r.  Choć od 1945 roku, wraz z falą polskich wygnańców, powrócił „Na Ojczyzny łono” (to kolejny tytuł jego prozy) i zamieszkał w Sopocie, pokochał tu morze i góry (stąd jego pseudonim muzyczny Kasprowy), serce zostawił razem z młodością na Kresach. Pamięcią stale tam, do samej śmierci, powracał. Pisał prozą i mową wiązaną. Dwa tomy wyżej. Do tego trzytomowa powieść „»Bagatela« z Bożej łaski”. Zdecydowanie bardziej jednak lubił porozumiewać się wierszem. Tak to stał się tekściarzem: układał słowa do muzyki Henryka Hubertusa Jabłońskiego; w swoim czasie były to dość popularne piosenki, takie jak „Bezdomne pocałunki”, „Nie jestem taka zła” czy „Rozstanie z morzem”. Tworzył również formy lżejsze: satyry, epigramaty, kalambury, fraszki; niektóre zebrał w tomiku „Strofy niepokorne” (2000). Ale też wiersze poważniejsze, choć nie bez uśmiechu. Np. tomik „Rżysko” z podtytułem „poetyckie pokłosie”, w którym znajdujemy jakby epitafium sobie:

Gdy nas już nie będzie, pozostaną wiersze.

Testamenty uczuć, pamiętniki przeżyć.

Nic się nie zmieni na ziemskim padole.

Jedni będą na górze, a inni na dole .

I tylko nas już przy tym, zapewne, nie będzie.

Zapewne… dla Konrada Łapina 2 maja br. przeszło w pewność. Największą, która wszystkich czeka. Co do pozostania wierszy – pewności nie ma. Ale jest nadzieja.

7.Elżbieta Zawacka – generał – kurierka AK

 

Przeżyła kilka epok historycznych. Urodziła się w czasie, gdy Toruń należał do Królestwa Prus (19 stycznia 1909), toruńskie gimnazjum żeńskie i studia matematyczne na Uniwersytecie Poznańskim kończyła już w wolnej Polsce. Zafascynowana kobiecą służbą kobiet, jako druga kobieta (pierwszą była Maria Wittek) dosłużyła się stopnia generała brygady (2006). We wrześniu 1939 walczyła w obronie Lwowa. W czasie wojny – legendarna kurierka AK, koordynatorka szlaków przesyłowych, jedyna cichociemna zrzucona w 1943 do Polski ze spadochronem, brała udział w Powstaniu Warszawskim, a po kapitulacji z Krakowa koordynowała działalność kurierską na trasach prowadzących do Szwajcarii.

Nauczycielka w Łodzi, Toruniu i Olsztynie, aresztowana przez UB w styczniu 1951 i skazana na 10 lat, wyszła na PRL-owską wolność w lutym 1955. Podjęła pracę nauczycielską i samokształceniową. W 1965 r. uzyskała doktorat na późniejszym Uniwersytecie Gdańskim i podjęła tu pracę. Po habilitacji w 1972 powróciła do Torunia, na Uniwersytet Mikołaja Kopernika, tworząc zakład andragogiki, zajmującej się pedagogiką dorosłych. Gdy w ramach represji jej zakład zlikwidowano, prof. Zawacka przeszła na emeryturę. Na emeryturze kontynuowała podjęte w latach 60. gromadzenie materiałów historycznych do dziejów AK i II wojny światowej. Włączyła się też do ruchu kombatanckiego „Solidarności”, założyła Klub Historyczny, działający formalnie od 1987 r. przy Zrzeszeniu Kaszubsko-Pomorskim w Toruniu.

W 1989 r., pierwszym roku wolnej Polski, na którą nie czekała, lecz walczyła na różne sposoby, uhonorowana Medalem Stolema ZK-P, przyznawanego osobom, które w szczególny sposób przyczyniły się do pomnożenia dorobku i osiągnięć kultury i Pomorza. Jest inicjatorką powołania w 1990 r. do życia Fundacji „Archiwum Pomorskie Armii Krajowej”, a w 1996 r. Memoriału Generał Marii Wittek. „Kustosz Pamięci Narodowej”, laureatka Orderu Orła Białego, dwukrotnie odznaczona Orderem Odrodzenia Polski, dwukrotnie orderem wojennym VM i pięciokrotnie Krzyżem Walecznych, legendarna „Zelma”, „Sulica”, „Zo” dożyła niemal stu lat; zmarła 10 stycznia 2009. Od marca Fundacja „Archiwum Pomorskie Armii Krajowej” nosi jej imię. Kobiety, która samodzielnie „wybiła się na polskość”.

Jan Nowak-Jeziorański: „Nawet w konspiracji, gdzie panuje anonimowość, „Zo” stała się postacią legendarną. Uchodziła za człowieka ostrego i wymagającego od innych, ale najbardziej od samej siebie. Jej oddanie służbie graniczyło z fanatyzmem. (…) Średniego wzrostu, blondynka o niebieskich oczach miała w sobie coś męskiego. Była surowa, poważna, trochę szorstka i bardzo rzeczowa” („Kurier z Warszawy”).


8.Stanisława Inga Popławska – rzeźbiarka

9.Zygmunt Grabowiecki – fotografik

 

W poniedziałek 8 grudnia 2008 zmarł Zygmunt Grabowiecki, jeden z najwybitniejszych artystów związanych z dawnym Klubem Żak w Gdańsku - fotoreporter, marynista, ostatnio wykonujący reklamowe zdjęcia lotnicze. W latach 1959-64 dokumentował żakowskie imprezy, m.in. występy Czesława Niemena, Niebiesko-Czarnych, teatrzyki, koncerty jazzowe, jam sessions. W latach 60-tych uczestniczył w Światowej Wystawie Fotografiki Jazzowej, gdzie otrzymał nagrodę „Srebrny Helikon”. Grand Prix, złoty i brązowy zdobył za zdjęcia marynistyczne na olimpiadzie w 1980 r. Uczestniczył także w międzynarodowych wystawach, w tym w World Press Photo, gdzie w ciągu swojej kariery zdobył 8 wyróżnień.

10.Adam Kinaszewski – dziennikarz, filmowiec

 

W końcu listopada 2008 nagle opuścił nas Adam Kinaszewski: dziennikarz, autor filmów dokumentalnych, twórca i producent telewizyjny. Orędownik „Solidarności” od pierwszych jej dni, od deklaracji dziennikarzy wobec strajku w Stoczni Gdańskiej, późniejszy jej rzecznik prasowy, dokumentator, m.in. w „Gazecie Gdańskiej”. Adam przybył do nas z Krakowa w 1975 roku i niebywale się zakorzenił w wielu ważnych wydarzeniach. Dla filmu „Lech Wałęsa – bilans dwu dekad” mówił o tym skromnie: „tak się złożyło, że w wielu z tych wydarzeń brałem udział. Dlatego teraz poprowadzę Was w te miejsca i do tych ludzi – żeby lepiej zrozumieć. Żeby pozostał ślad”. Ale żeby pozostał ślad– wiedział o tym z całą jasnością – trzeba tworzyć ślady, dokumenty ludzkich istnień, rejestrować przebiegi zmian, fastrygować materię ducha możliwie jak najbliżej faktury faktów. Niemniej, filmy dokumentalne Adama Kinaszewskiego prześwietlają promienie poetyckiej wyobraźni, w czym zapewne niemierzalny udział miała jego żona, Henryka. Choćby cykl filmowy „Warszawa – pejzaż z Singerem” czy poświęcony ks. Tischnerowi „Góral w sutannie”. Dwaj Polacy pozostawili na jego duszy niezatarte ślady. Pierwszym był ks. Karol Wojtyła, któremu usługiwał do mszy św. już jako dwunastolatek, i który jako Jan Paweł II miał przemożny wpływ na duchowość Adama. Drugim – stoczniowy elektryk Lech Wałęsa, któremu poświęcił wspomniany film, a wcześniej wiele czasu, energii i talentu na wspomaganie go. Wspomnijmy tylko jeden fakt: napisanie, wspólnie z Andrzejem Drzycimskim, Lechowi Wałęsie biografii znanej w świecie jako „Droga nadziei”. Po ostatnim jak się okazało spotkaniu z Janem Pawłem II Adam zanotował: „Dla mnie było jasne, że Papież był architektem przemian”. On natomiast – przemian tych kronikarzem. Największe dzieła miał jeszcze przed sobą. Stało się inaczej. Jego Kamera zamarła.

11.Andrzej Braun – pisarz

 

Wkrótce po Zaduszkach AD 2008, 9 listopada, przyszła z Warszawy smutna wiadomość: zmarł Andrzej Braun. Zawsze był z nami sercem i myślą, duchem i talentem, a niejednokrotnie stawał pośród nas. Andrzej Braun urodził się 19 sierpnia 1923 w Łodzi. W czasie II wojny światowej był żołnierzem ZWZ-AK, w 1944 partyzantem. Studiował filologię polską na uniwersytetach w Łodzi i Wrocławiu oraz dramatopisarstwo w Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie. Debiutował jako poeta w 1946 r. na łamach „Kuźnicy”; wydał potem m.in. tomiki „Szramy” i „Młodość”. W sumie – ponad trzydzieści książek poetyckich, reportażowych, eseistycznych, prozatorskich. Nam tutaj szczególnie znaczące były jego dwie gorzkie prozy: „produkcyjna” powieść „Lewanty” oraz „Próba ognia i wody” – rzecz na motywach tragicznego (i kryminalnego) pożaru na budowanym w Stoczni Gdańskiej m/s „Konopnicka”, w którym zginęło dwudziestu jeden stoczniowców (na motywach tej powieści powstał film pod tym samym tytułem). Szczególnie zaś bliskie – studia conradowskie, zebrane w m.in. w tomach „Śladami Conrada” tudzież „Kreacja Costaguany. Świat południowoamerykański u Conrada”. Dzięki nadzwyczajnemu talentowi i poświęceniu wiele lat pełnił funkcję przewodniczącego Polskiego Klubu Conradowskiego. W nekrologu, podpisanym przez członków tego klubu, czytamy o nim: „wytrwały tropiciel śladów Conrada w dwudziestowiecznej rzeczywistości Wysp Malajskich i Ameryki Łacińskiej, staranny rekonstruktor conradowskich światów fikcji. Spotkaniom z tymi światami potrafił dać szczególnie przejmujące znaczenie, pozostając niestrudzonym przewodnikiem po krajobrazach Conradowskich dla nas wszystkich”.
Spotkaniu z każdym światem potrafił nadać przejmujący wyraz, szczególnie ze światem wypaczonym moralnie.

12.Janusz Christa – rysownik

 

Janusz Christa to jeszcze jeden z „desantu wileńskiego” w Trójmieście. Urodził się w Wilnie 19 lipca 1934 r. Zmuszony uciekać przed postępującą Armią Czerwoną, w roku 1945 zatrzymał się w Sopocie i tam już pozostał do śmierci 19 listopada 2008. Christa miał wiele zainteresowań, jednak wyróżniały się trzy: muzyka (grał na perkusji), żeglarstwo i oczywiście komiksy. Rysował w każdej wolnej chwili; powoli szlifując swój styl, nadając surowemu talentowi (o którym mówił, że stanowi zaledwie pięć procent sukcesu) formę. Zainteresowania muzyczne dały znać podczas debiutu obrazkiem „Rock and Roll” w piśmie „Jazz” w 1957 r., a także 8-odcinkową opowieścią o Armstrongu tamże. Następnie związał się z „Wieczorem Wybrzeża” i drukował w nim najpierw przygody Kajtka-Majtka, potem Kajtka i Koka (z najdłuższą polską epopeją komiksową „W Kosmosie” – blisko 1500 pasków w „Wieczorze”), oraz trzy pierwsze historyjki o Kajku i Kokoszu. I tak lawina ruszyła. Policzalnych wydań zeszytowych opublikował blisko 10 mln egz., nie licząc gazetowych, w tym tak znaczące, jak edycja góralska czy kaszubska. Janusz Christa stał się jednym z najwybitniejszych polskich komiksotwórców, obok Tadeusza Baranowskiego i Jerzego H. Chmielewskiego. W 2007 roku uhonorowano ich medalem Gloria Artis, a rok później w Łodzi, podczas Międzynarodowego Festiwalu Komiksu, świętowano półwiecze narodzin Kajka i Koka. Niewiele przeżył swoich bohaterów Autor.

13.Marian Kołodziej

 

Życie doczesne Mariana Kołodzieja jest przykładem na to, że najdrobniejszy dobry uczynek może przynieść niewyobrażalne zasoby dobra czyniącemu.

Marian Kołodziej pisał tak: „urodził się krzycząc w Raszkowie w szóstą noc – bądź dzień (nie pamięta) grudniowy roku tysiąc dziewięćset dwudziestego pierwszego – czy dwudziestego czwartego?”. Kołodziej powinien był umrzeć wiele razy pomiędzy rokiem 1940 a 1945, kiedy całe jego życie zostało sprowadzone do trzech cyfr numeru 432. Więźnia KL Auschwitz, Gross-Rosen, Buchenwald, Sachsenhausen, Mauthausen aż do wyzwolenia przez amerykańską armię 6 maja 1945 w Ebensee. Waga numeru 432 wynosiła wtedy 36 kg. Każdy człowiek może umrzeć wielokrotnie. On jednak powinien był. Na mocy wyroku ogólnego, wg którego każdy przebywający w KL Auschwitz „nieboszczyk na urlopie” nie miał prawa przeżyć dłużej niż trzy miesiące, jeśli nie był funkcyjną bestią. A on – nie był. Ale też na mocy potocznie rzekłszy cudu: „cudem uratowany od wykonania na nim wyroku śmierci” – powie o sobie – wydanego przez hitlerowski sąd za udział w konspiracji.

Zadecydowała o tym formacja duchowa, z jaką trafił do Oświęcimia. Wychowanie w duchu patriotycznym i harcerskim, uodporniające na bestialstwa, z jakimi się tutaj spotkał. Z tej perspektywy epoka pieców jawiła mu się nie tylko w jednolicie czarnych barwach. Ona też była dla niego swoiście formacyjna. Gdzieś tam, podsumowując tę epokę, stwierdził: „Jestem dzisiaj, z perspektywy lat, całkowicie pewien, że jeżeli jestem taki, jaki jestem, to przez te doświadczenia obozów, przez te przeżyte piekła. Uczyłem się i uczyłem siebie żyć – w samotności i w stadzie, i dla stada. Żyć uczciwie i godnie, mieć sumienie. Może warto było przez to wszystko przejść?”. Zdumiewające wręcz pytanie! Samo postawienie go brzmi jak wyzwanie na tle całej literatury i sztuki epoki pieców, unisono od Zofii Nałkowskiej do Józefa Szajny skandującej: nie warto, nie warto było!

Prawdą jest, że Kołodziej ponad pół wieku nie mówił o Oświęcimiu. Ale przecież, niedosłownie, Oświęcim był zawsze w tym, co robił. Dosłownie Oświęcim powrócił pod kreskę Kołodzieja w 1992 r., kiedy zaczął szkicować – w ramach rehabilitacji neurologicznej – pierwsze „Klisze pamięci”. Liczył, że się z nimi w rok upora. Minęło siedemnaście dobrowolnego zamknięcia się w Auschwitz, bowiem praktycznie do ostatnich miesięcy żywota tam tkwił. Jeszcze bardziej zdumiewające jest to, że obecnie chce powrócić tam, gdzie są jego „Klisze pamięci”, jego labirynty, w postaci prochu po kremacji ciała. Do Centrum Dominikańskiego w Harmężach (były podobóz Auschwitz – Harmensee), do Birkenau… W tym czasie „Klisze” znacząco zmieniły swoją wymowę. Z pierwotnego dokumentu ostatecznego ludzkiego upodlenia, przeprowadzającego przez jego labirynty tych, którzy gotowi byli podjąć taką wędrówkę, przekształciły się swoiste homagium ku czci św. Maksymiliana Marii Kolbego, więźnia nr 16670. To on, jego czyn, ofiarowanie się dla bliźniego okazało się przezwyciężeniem – jeśli w ogóle tak można porównywać – niezmierzonej pogardy, jaką tu każdego dnia i o każdej porze okazywano ludziom i wartościom, które czynią ich ludźmi. Wyzwoliło niezmierzone zasoby dobra.

W znacznie skromniejszym wymiarze może podobnie powiedzieć o swoim „cudzie dobra” Marian Kołodziej. Tam, w Auschwitz, wspomina Kołodziej o tajnych spotkaniach z wybitnymi aktorami: Stefanem Jaraczem, Tadeuszem Kańskim, Zbyszko Sawanem czy reżyserem Leonem Schillerem, podczas których recytowano „ku pokrzepieniu serc” Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, Krasińskiego, Wyspiańskiego i ich słowa oczyszczały z obrzydliwego brudu lagrowego żargonu. Oni też zobowiązali go, aby – gdy przetrwa – nigdy nie zapominał, co w nim człowiecze, ale jednocześnie przekazał świadectwo potomnym. Kończąc zaś własne zwierzenie-wstęp do katalogu stałej wystawy „Labirynty Mariana Kołodzieja” w podziemiach franciszkańskiego kościoła w Harmężach, jej autor używa jeszcze mocniejszych słów, układających się w żałobny krzyk.

 SPOWIEDŹ

– moje rysunki to moja POKUTA

– milionami kresek, każdą kreską – czczę i pamiętam miliony tych zamęczonych

– martwych i żywych współtowarzyszy

OBRAZAMI odmawiam za nich swoje modlitwy

MOJE – żyjącego prośby o przebaczenie

GORZKIE ŻALE

mój żałobny krzyk.

 

Kiedy kończy się żywot spełniony, nierzadko okraszony cierpieniem, jak Elżbieta Zawacka (100 lat), Konrad Łapin (94), Marian Kołodziej (88) - kiwamy ze zrozumieniem głowami: tak być musi. Gdy odchodzą ludzie-instytucje, tacy jak Lucjan Bokiniec, Renata Gleinert, bp Andrzej Śliwiński – cóż mamy powiedzieć. Ale gdy żywoty wydają się nam przetrącone przedwcześnie – skłonni jesteśmy do popadania w niewczesne melancholie. Za wszystkich zanosimy do Ciebie prośby, Panie. U Ciebie nie ma pierwszych i ostatnich przy stole. Przebacz też, Panie, że nie wszystkich mogliśmy tutaj wspomnieć. I wy nam wybaczcie, Milczące Cienie, za to króciutkie tylko wspomnienie.

 

 

II

1.Jerzy Goliński – aktor

 

W końcu listopada (23) 2008 zmarł Jerzy Goliński, aktor, reżyser, pedagog, były dyrektor naczelny i artystyczny Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Debiutował jako aktor w Teatrze Ziemi Opolskiej, następnie pracował w teatrach Gdańska, Lublina i Krakowa. W roku 1955 w Teatrze Wybrzeże wyreżyserował swój pierwszy spektakl – „Pana Puntilę i jego sługę Matti” Bertolta Brechta.

2.Jerzy Krawczyk – olimpijczyk helsiński

 

W wieku 80 lat zmarł w Gdańsku były pięściarz reprezentacji Polski, olimpijczyk Jerzy Krawczyk. Urodził się w Łodzi, a jego pierwszym klubem był tamtejszy Zryw, w którym walczył w latach 1946-49. Później występował w barwach Gwardii i Wybrzeża Gdańsk (1950-54). Dwukrotnie był mistrzem Polski - w 1950 i 1952 r. Startował na igrzyskach olimpijskich w Helsinkach, ale odpadł po porażce w pierwszej walce w kategorii lekkośredniej. W latach 1952-53 siedem razy walczył w meczach reprezentacji Polski. Wszystkie swoje walki wygrał. Pogrzeb Jerzego Krawczyka odbył się w Łodzi.

3.Stanisław Serafin – architekt

4.ks. Jerzy Zaremba

 

W nocy z 17 na 18 stycznia br. w plebanii parafii Gwiazdy Morza w Sopocie, w wieku 82 lat, w tym bez mała 58 lat w kapłaństwie, zmarł zaopatrzony świętymi sakramentami ks. kanonik dr Jerzy Zaremba, długoletni wykładowca teologii dogmatycznej w Gdańskim Seminarium Duchownym. Urodził się 16 maja 1926 r. w Zabierzowie k. Krakowa jako syn cukiernika firmy Suchard Franciszka Zaremby i Karoliny z d. Łasiak. Ich syn bardzo zasłużył się Kościołowi Gdańskiemu zarówno na polu duszpasterskim, jak naukowym. Podejmował m.in. rozległe prace translatorsko-wydawnicze, przetłumaczył z języka niemieckiego wielotomowy podręcznik teologii dogmatycznej Michaela Schmausa „Wiara Kościoła”, na którym wychowały się pokolenia alumnów Gdańskiego Seminarium Duchownego. 

5.Jan Wodzyński – aktor

 

W piątek 23 stycznia br. zmarł Jan Wodzyński - aktor, reżyser, nestor gdyńskiej sceny. Z Teatrem Muzycznym związany był przez niemal 50 lat jako solista, asystent reżysera i reżyser. Ostatnio widzowie podziwiali go w „Skrzypku na dachu” w reżyserii Jerzego Gruzy. We wcześniejszej wersji wcielał się w postać karczmarza Mordki, teraz był niezapomnianym Rebe. Aktor uhonorowany wieloma odznaczeniami państwowymi, m. in. Sint Sua Praemia Laudi, Krzyżem Kawalerskim OOP, Złotym Krzyżem Zasługi, orderem Zasłużony Ziemi Gdańskiej; był laureatem nagrody Prezydenta Miasta Gdynia.

6.Stanisław Czajkowski – red.

 

Stanisław Czajkowski, dziennikarz, przybył do nas w 1968 r. ze stażem pracy w prasie w Łodzi. Osobliwością jest, że do dziennikarstwa (w „Głosie Wybrzeża”) wkroczył po pięciu latach pracy w cenzurze. Nie mniejszą osobliwością jest, że w stanie wojennym został wyrzucony z prasy partyjnej, na mocy decyzji tzw. komisji weryfikacyjnej 12 stycznia 1982. Wcześniej zmarli i niech tu będą przypomniani, relegowani równolegle z nim: Izabella Greczanik-Filipp i (późniejszy) prof. Edmund Pietrzak.

7.Stanisław Mrozek – historyk, romanista

 

Pod koniec stycznia dotarła do nas smutna wiadomość o śmierci prof. dra hab. Stanisława Mrozka, wybitnego historyka i wykładowcy. Urodził się w 1929 r. w Tczewie. Przez wiele lat był kierownikiem Zakładu Historii Starożytnej Instytutu Historii Uniwersytetu Gdańskiego. Należał do wielu stowarzyszeń naukowych w kraju i za granicą. W jego dorobku naukowym znajduje się szereg książek i artykułów dotyczących dziejów starożytnego Rzymu, m.in. „Dewaluacje pieniądza w starożytności greckorzymskiej” (Wrocław 1978), „Ostatni wódz Republiki. Życie i działalność Lucjusza Licyniusza Lukullusa” (Gdańsk 2003). Stanisław Mrozek był również pisarzem. Spod jego pióra wyszły następujące powieści: „Parabellum” (1979), „Między gruszą a wojnami” (1990), „Szczupakiem do piekieł” (2002) oraz „Miałki czas” (2008). W 2004 roku, nakładem „Marpressu”, ukazał się jego „Tczewski Genius Loci”. W niezwykle barwny sposób przedstawił on ciekawostki z bogatej historii rodzinnego miasta Tczewa, obierając sobie za motyw przewodni rzekę Wisłę.

8.Mirosław Kopydłowski – muzealnik

9.Kazimierz Szołoch – WZZ, „Solidarność”

 

Kazimierz Szołoch (ur. 8 kwietnia 1932 w Raciborowicach, zm. 10 marca 2009 w Gdańsku) – polski robotnik, działacz związkowy, współzałożyciel komitetu strajkowego w Stoczni Gdańskiej im. Lenina i jeden z przywódców Grudnia 1970, w latach 1978 1980 działacz WZZ i ROPCiO, później w NSZZ „Solidarność”. Rozpracowywany przez Grupę VI Wydziału III KW MO w Gdańsku w ramach akcji „Jesień 70”, w 1971 ukrywał się. Wielokrotnie szykanowany i zwalniany z pracy. Pochodził z patriotycznej, wielodzietnej rodziny (miał pięciu braci i trzy siostry) osiadłej na gospodarstwie w Raciborowicach, w powiecie hrubieszowskim na Lubelszczyźnie. (Jego ojciec – Teodor Szołoch był oficerem armii gen. Józefa Hallera, walczył z bolszewikami w 1920 r. i był kawalerem Krzyża Virtuti Militari. W czerwcu 1943 r. został pojmany w Starachosławiu przez żandarmów niemieckich, a później zamordowany przez oddział Ukraińskiej Armii Powstańczej). W lutym 1978 r. Kazimierz nawiązał kontakt ze środowiskiem działaczy antykomunistycznych w Trójmieście, m.in. z Bogdanem Borusewiczem, Andrzejem Gwiazdą, Dariuszem Kobzdejem, Krzysztofem Wyszkowskim. Udostępniał swój dom w Gdańsku Oliwie na spotkania konspiracyjne, np. wykłady prof. Lecha Kaczyńskiego. Po 1989 r. szukał pracy na terenie Niemiec. Bezskutecznie prosił władze wolnej Polski, o której wolność walczył, o pomoc materialną i przyznanie uprawnień kombatanckich za udział w Grudniu ’70. Dopiero w   2007 r. prezydent Lech Kaczyński odznaczył go Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Co w Polsce rzadkie – zdążył przed Panem Bogiem.

10.Andrzej Marciniak - himalaista

 

Podczas wspinaczki na Pośredniej Grani w słowackich Tatrach 7 lipca zginął Andrzej Marciniak, gdański himalaista. 20 lat wcześniej 50-letni himalaista również otarł się o śmierć. Podczas wyprawy na Mount Everest w 1989 roku lawina zabiła szóstkę jego towarzyszy z Trójmiejskiego Klubu Wysokogórskiego. Oślepiony Marciniak przeżył jako jedyny; wyczerpany i ranny czekał na pomoc kilka dni.

11.Jacek Kamiński – Radio Gdańsk

 

Zmarł nagle we wtorek 24 sierpnia wczesnym popołudniem Jacek Kamiński, dziennikarz sportowy Radia Gdańsk. Miał 36 lat, był młodym, zdrowym, wysportowanym mężczyzną. Zmarł biegając na swoim stadionie. Na tym samym, na którym mecze rozgrywali rugbyści Lechii. Umierał na oczach 9-letniego syna Dawida.

 

A na koniec wyobraźmy sobie całą ŚWITĘ. Jak morską pielgrzymkę Cieni do Krainy Cieni. A na czele On, Mistrz, Marian Kołodziej. A u jego boku Ona, prof. Zawacka, „Zo”. Choć nie ma u Ciebie, Panie, stopni – kpt. Kołodziej, gen. Zawacka. Kto z nich dowodzi tym okrętem? Nieważne. Czy pod kpt. Kołodziejem, czy pod gen. Zawacką nie zginiemy, nie pobłądzimy, nie całkiem pomrzemy.

Epitafia:
Tadeusz Skutnik

Nieobecnych przywoła:
Dariusz Siastacz

W ramach projektu odbędzie się koncert poświecony twórcom Pomorza.
W tym roku wystąpią: 
Jacek Staniszewski - gitara, sample;
Grzegorz Welizarowicz - gitara basowa
Michał Gos - perkusja